Południowa Skandynawia – czyli karawanem w koronawirusa.
Po równo trzyletniej przerwie przyszedł wreszcie czas aby wrócić do zagranicznych wojaży. Pandemia koronawirusa nie sprzyja planowaniu dalekich podróży bo zawsze można jednak ugrzęznąć i liczyć tylko na cud albo akcję pokroju „Lot do domu”. Biorąc dodatkowo pod uwagę fakt że podróż odbywaliśmy w układzie 2+1, zdecydowaliśmy się na stosunkowo bliski rejon – południową Skandynawię.
Cały rejon Skandynawii jest popularnym kierunkiem wśród mniej i bardziej zapalonych karawaningowców. Postanowiliśmy również spróbować tej formy podróżowania. Po teoretycznym odrobieniu lekcji (o czym pisałem we wcześniejszym wpisie) zdecydowaliśmy się na podróż z przyczepą kempingową. Co prawda nie mamy samochodu przystosowanego do roli holownika – ale od czego ma się rodziców. W podróż wyruszyliśmy pożyczonym samochodem z wypożyczoną przyczepą. W natłoku paniki sianej przez media postanowiliśmy nie kusić losu i zwiedzanie ograniczyć jedynie do atrakcji, które są na powietrzu.
Pakowanie, pakowanie i na prom
Po odebraniu przyczepy z Gdańska i odstania swojego w korkach na trójmiejskiej obwodnicy, nadszedł czas na pakowanie. Akurat tutaj bardziej adekwatnym określeniem jest przeprowadzka, do małego, bądź co bądź, domku na kółkach. Polecam zrezygnować z toreb i walizek na rzecz koszy na pranie – przy tej ilości miejsca są dużo poręczniejsze i wygodniejsze w późniejszym do nich dostępie. Po takiej szybkiej organizacji wyruszyliśmy w kierunku Gdyni, by o 21 wypłynąć promem Stena Vision w kierunku Karlskrony.
(Prawie) zamknięta granica i 12 godzin jazdy
Pierwotny plan zakładał spokojniejszą podróż na trasie, z co najmniej dwoma przystankami na po drodze – w Malmo i Goteborgu. Niestety Norweskie władze wprowadziły od północy 15 sierpnia obowiązek 10-dniowej kwarantanny dla Polaków przybywających z Polski. Szybki rzut oka na zegarek – wniosek? Aby móc odwiedzić Oslo musimy „zrobić” 523 km w niespełna 15 godzin. Pozostało zacisnąć zęby, wcisnąć gaz (nie za mocno bo z przyczepą można jechać maksymalnie 80km/h na autostradzie) i uzbroić się w cierpliwość. Jadąc dość sprawnie, uwzględniając przerwy posiłkowe, na terytorium Norwegii wjechaliśmy przed 21. Chwilę czasu (prawie 2 godziny błądzenia) zajęło nam znalezienie miejsca na nocleg. Ale po wszystkich perypetiach, trafiliśmy na otwarty kemping nad brzegiem morza w miejscowości Høysand. Zmęczeni pakowaniem i podróżą (najmłodszy padł jeszcze w samochodzie) padliśmy na łóżka i zasnęliśmy. Nigdy więcej tak długiej trasy z przyczepą ;-). Rano naszym oczom ukazał się widok bliski chyba wszystkim miłośnikom wędkowania: cały brzeg był zapełniony wędkarzami.
Oslo
Po zjedzeniu pierwszego śniadania ugotowanego w przyczepie, pokonaliśmy brakującą godzinkę drogi do stolicy. Pogoda na razie nas nie rozpieszczała – co chwilę pojawiały się przelotne opady. Na szczęście po dojechaniu do celu deszcz ustąpił. Jako bazę wybraliśmy kemping na wzgórzu Ekeberg. Po rozbiciu obozowiska przepakowaliśmy się na rowery (ech znowu z przyczepą ;-)) i pojechaliśmy na sightseingową wycieczkę.
Na pierwszy plan poszła Opera. Charakterystyczny, biały budynek z którego dachu rozciąga się widok na miasto i fragment portu. Następnym punktem trasy była twierdza Akershus, z której również można podziwiać panoramę miasta i portu. Spod warowni pojechaliśmy do portu, mijając po drodze budynek ratusza, którego styl przypominał trochę budowle socrealizmu. Będąc w Oslo warto odwiedzić którąś z okolicznych wysepek. Na wiele z nich są regularne połączenia promów, którymi można płynąć w ramach karty miejskiej. My zdecydowaliśmy się na wyspę Gressholmen. Niestety rowerów przewozić promem nie wolno. W trakcie rejsu ładnie się wypogodziło i można było podziwiać piękną panoramę fiordu oraz archipelagu.
Po powrocie z rejsu odwiedziliśmy jeszcze budynek parlamentu, pałac królewski oraz park Vigelanda. Na koniec dnia kręcąc mozolnie ponad 3km pod górę trafiliśmy na zachód słońca wprost ze wzgórza Ekeberg. Bilans dnia to prawie 37 nakręconych kilometrów.
Drøbak
Po zwinięciu przyczepy, wyruszyliśmy w dalszy etap naszej podróży. W drodze do Goteborga zjechaliśmy do miasteczka, gdzie mieszka norweski św. Mikołaj. Sama miejscowość to typowe małe norweskie miasteczko: malutki ryneczek, parking (który po dwóch godzinach zapełnił się tak, że egzamin na prawko to pikuś w porównaniu z manewrami pomiędzy zaparkowanymi pojazdami, na szczęście krótkofalówki i Basia jako pilot uratowały sytuację) i obowiązkowo marina. Zrobiliśmy sobie krótki spacer, odwiedziliśmy sklep Mikołaja i ruszyliśmy dalej.
Goteborg
Pierwsza część wyjazdu niestety obfitowała w błądzenie. Podobnie było i w Goteborgu. Kilka głównych dojazdówek w remoncie i już nawigacje się gubią. Po wielu perypetiach (czytaj zawracaniu) na wybrany kemping dotarliśmy późnym wieczorem. O poranku na zwiedzanie tradycyjnie wybraliśmy się rowerami. Samo miasto ma mniej atrakcji niż Oslo. Warto pojechać do parku Trädgårdsföreningen, czy pod operę i do portu. My jeszcze odwiedziliśmy wzgórze Kronan skąd można podziwiać panoramę miasta. Klucząc następnie po ładnych uliczkach wróciliśmy do naszego „domu” i wyruszyliśmy tym razem na północ.
Jezioro Wener
Jest to największe jezioro w Szwecji. My zdecydowaliśmy się wjechać na wyspę Torsö, która połączona jest ze stałym lądem dużym mostem. Na wyspie dojechaliśmy do samego jej końca – do przeprawy promowej na kolejną mniejszą wysepkę. Dalej samochodem już jechać nie można (aby przewieźć samochód promem wymagana jest specjalna przepustka) więc rozbiliśmy się na dużym, leśnym parkingu. Na kolację zrobiliśmy grilla i po zmroku podziwialiśmy gwiazdy. Następnego dnia przeprawiliśmy się pierwszym promem (7:45) na wyspę. Rowery można przewozić. Wokół wysepki biegnie trasa rowerowa, która liczy w sumie 15 km. Jadąc rekreacyjnym tempem, ze śniadaniem na skalistym brzegu jeziora, dojechaliśmy akurat na powrotny prom na godzinę 10. Po przeprawie podjechaliśmy jeszcze na plażę aby zaliczyć kąpiel. Woda miała dosyć przyjemną temperaturę.
Park Narodowy Tyresta
Park Narodowy Tyresta znajduje się pod Sztokholmem i posiada kilkadziesiąt kilometrów szlaków pieszych. Można również na terenie parku biwakować (tylko w wyznaczonych miejscach) oraz na parkingach kempingować (maksymalnie jedną noc). Po parku zaliczyliśmy spacer po sosnowo-świerkowym lesie rosnącym pośród skał i jezior. Ogólnie ładne urokliwe miejsce.
Sztokholm
Zwiedzanie stolicy Szwecji rozpoczęliśmy tradycyjnie od rozbicia się na kempingu, skąd od ścisłego centrum dzieliło nas już tylko 13 km do przejechania rowerem. Spod pałacu królewskiego, pojechaliśmy poprzez ruchliwe nadbrzeże, pełne jachtów, statków, biegaczy, rowerzystów w kierunku wyspy Djugarden. Znajduje się tam skansen, w którym oprócz zabytków klasycznej, nordyckiej architektury, znajduje się mini zoo ze zwierzętami jakie możemy spotkać w Szwecji. Są to m.in renifery, łosie, niedźwiedzie, żubry, foki, wydry. Oprócz tego są jeszcze zwierzęta gospodarskie.
Na wyspie znajduje się również muzeum Vasa – galeonu, który z powodu błędu konstrukcyjnego zatonął w trakcie pierwszego rejsu, zaraz po wyjściu z portu. Muzeum warto zobaczyć aby porównać sobie Sienkiewiczowski Potop z perspektywą „drugiej strony”. Okręt wybudowany został w trakcie wojen polsko-szwedzkich. W muzeum można posmakować historii i przekonać się jak zamożnym państwem była Rzeczypospolita szlachecka. Widać to zawłaszcza po tym co padało łupem szwedzkich żołnierzy.
Wracając do obozowiska pojechaliśmy specjalnie dłuższą drogą aby móc jeszcze rzucić okiem na to bardzo urokliwe miasto.
Olandia
Od początku naszego wyjazdu mieliśmy dosyć ładną pogodą. Niestety prognozy zapowiadały jej zmianę w przeciągu najpóźniej dwóch dni. Ponieważ planowaliśmy jeszcze odwiedzić Olandię nie pozostawało nam nic innego jak zacisnąć zęby i wykonać „skok” na tą drugą, co do wielkości, szwedzką wyspę. Przeprawa odbywa się najdłuższym w Szwecji, prawie jedenastokilometrowym mostem. Wyspa ma dosyć surowy, trawiasty krajobraz i widać, że jest bardzo popularnym miejscem wypoczynkowym. Praktycznie co chwile można spotkać samochody kempingowe, czy rzadziej przyczepy. Nasz pierwszy na wyspie nocleg miał miejsce, zaraz po przeprawie na wschodnim wybrzeżu wyspy.
Wyspa jest dość długa – prawie 130km i wąska – maksymalnie 16km szerokości. My skupiliśmy się na jej północnej połowie. Z atrakcji warto zobaczyć największy, spośród ponad trzystu, wiatrak. Znajduje się on w miejscowości Sandvik. Po drodze można natknąć się na farmę wielbłądów, które bardzo chętnie jedzą trawę z ręki. Kierując się dalej na północ dotarliśmy do ciekawych formacji skalnych zwanych Byrums raukar. Po spacerze zmieniliśmy środek transportu na rower i wyruszyliśmy dalej w kierunku najbardziej wysuniętego na północ fragmentu wyspy – latarni morskiej Långe Erik. Objechawszy zatokę Grankullaviken dotarliśmy do parku Trollskogen czyli lasu troli. Znajdują się tutaj, ciekawie uformowane drzewa wraz z charakterystycznym dębem. Niestety pod wieczór zaczęła się zapowiadana zmiana pogody więc nie pozostało nam nic innego jak odwrót w kierunku przyczepy. Wracając na kontynent warto zajrzeć do Kalmaru, gdzie znajduje się największy w tym rejonie Szwecji zamek.
Park łosi w Nybro
Urlop nieuchronnie zbliża się ku końcowi więc i my zaczęliśmy się kierować w stronę powrotnego promu. Ale najpierw zawitaliśmy do parku łosi w Nybro. Można tu z bliska obejrzeć te wielkie i piękne zwierzęta w warunkach zbliżonych do środowiska naturalnego. Można albo zrobić to własnym samochodem – w formie safari parku, albo miejscowym traktorkiem na przyczepie. My zdecydowaliśmy się na tą pierwszą opcję (po zaparkowaniu przyczepy na parkingu). Łosie rzeczywiście są ogromnymi zwierzętami i gdy przechodziły obok samochodu uświadomiłem sobie dlaczego zderzenie z takim zwierzęciem jest niebezpieczne. Jego masywne ciało przechodziło praktycznie na linii dachu! I to dosyć wysokiego samochodu jakim jest Kadjar.
Malmo
Ostatnim miejscem, gdzie nocowaliśmy był kemping w Malmo, położony bardzo blisko mostu nad Sundem. Samo miasto jest typowo portowe – z ogromną mariną i dużą liczbą imigrantów. Wieczorem zaliczyliśmy krótką, rowerową wycieczkę po mieście.
Karlskrona
W zasadzie czas i pogoda pozwoliły jedynie do odwiedzenia muzem morskiego. Oprócz przeglądu jak zmieniała się technika okrętów wojennych jest osobna wystawa poświęcona polskim okrętom podwodnym, internowanym przez cały okres II Wojny Światowej, w Szwecji. Ekspozycja dotyczy zwłaszcza marynarzy, spośród wielu z nich po wojnie nie chciało wrócić do komunistycznej Polski. Pod wieczór zameldowaliśmy się do odprawy na prom powrotny do Gdyni, który pomimo wiatru w okolicach 5-6B dopłynął punktualnie a sama podróż upłynęła bez „bujania”.
Podsumowanie
Przygodę karawaningową należy zaliczyć do udanych. Skandynawia jest stworzona do tej formy podróżowania. Rygorystyczne limity prędkości i powszechne fotoradary sprawiają że prędkość podróżna z przyczepą nie jest znacząco niższa niż bez (inna kwestia to spalania, bo to potrafi skoczyć dwukrotnie) a możliwość spania praktycznie wszędzie umożliwia pełną swobodę co do planowania i podróżowania. Zabierając ze sobą zapasy żywieniowe można również trochę przyoszczędzić, bo skandynawskie ceny potrafią nieźle zaskoczyć. Wybierając się do Skandynawii warto rozważyć zabranie ze sobą rowerów ponieważ jest to bardzo popularna forma przemieszczania się, zwłaszcza w dużych miastach. W np. Oslo na ulicach widziałem więcej rowerów niż samochodów. To co najbardziej zrobiło na mnie wrażenie to jakość infrastruktury rowerowej: osobne pasy ruchu zamiast wąskich i krętych ścieżek, osobne sygnalizacje, śluzy dla rowerów oraz poziom kultury jazdy zmotoryzowanych uczestników ruchu. Niestety ale dużo wody w Wiśle musi upłynąć aby i u nas osiągnąć taki poziom.
Jeden komentarz
Wiktor
Takim karawanem to można śmigać 🙂